Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mama biedna, mama chora, czemużeś przyszedł tak późno?..
Podniosłem ją w górę i uścisnąłem, a cała zawiść moja stopiła się w tym uścisku. Dziecię wskazywało mi ręką drzwi pokoju matki, szedłem za kierunkiem jej dłoni.
Łucya była sama, nieruchoma i sztywna, spoczywała w rogu kanapy; twarz jej biała jak płótno nosiła ślady jednej z tych strasznych burz, które powstają czasem jak huragan południowy w głębi ducha, niszcząc niepowrotnie cały wewnętrzny świat marzeń, na wieki pustosząc serce. Była martwa prawie, tylko oczy świeciły jakimś obłąkanym blaskiem, suche i podkrążone odbijały strasznie na tej twarzy bez krwi, której blade usta drgały od łkań wewnętrznych. Dłonie jej konwulsyjnie przyciśnięte do czoła zdawały się trzymać pękające skronie, przeświecały martwą białością pomiędzy strumieniami czarnych włosów...
Jedno wejrzenie powiedziało mi więcej niż najwymowniejsze usta, pojąłem, że miłość jej nie była małą, lecz wielką siła oporu, i zapominając o wszystkiem klęknąłem przy jej stopach drżący, namiętny, szalony; a ona bez głosu i słów zarzuciła mi ręce na szyję, i spuszczając głowę na moje piersi wybuchnęła namiętnym płaczem, a ręce jej splecione ściskały mnie coraz silniej, jakby znowu lękała się utracić.
Ale była to tylko przelotna chwila, w położeniu naszem nic się nie zmieniło. Próżno siły jej upadały, próżno buntowało się serce, woła pozostała niezachwianą; tak, że ja com był jej ofiarą, ugiąć musiałem czoła przed tą wysoką siłą.
Zostawaliśmy tak długo w niemym uścisku, upojeni najwyższą słodyczą nieszczęśliwych, wspólnemi łzami. Oczy jej zamglone spoczywały na mnie, pełne wyrzutów serdecznych, że drugi raz przeboleć nam przyjdzie pełną męki