Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zarzućcie kotwicę, rzekłem po chwili.
Sternik wzruszył tylko ramionami.
— Ukręć mi pan wprzód linę milową coby ta dna morskiego dosięgła, odparł niechętnie, i odwróciwszy się odemnie, począł półgłosem naradzać się z towarzyszem.
Nie zrozumiałem dokładnie ich rozmowy w Helgolandzkim dyalekcie, wiem tylko, że mówili o podwodnych skałach, otaczających wyspę, o które tyle rozbija się statków w noce podobne.
Pierwszy raz wówczas przyszło mi na myśl niebezpieczeństwo, dotąd zajęty burzą wewnętrzną, nie rozumiałem go wcale, i myśl ta przyniosła mi spokój i jakąś gorzką rozkosz. Dzień ten był dla mnie tak pełen wstrząśnień i zmian, odsłonił mi tak wyraźnie znikomość lodowych zamków, jakie stawiać śmiałem, że śmierć wydała mi się jedynem logicznem zakończeniem tej rozpacznej powieści, zesłanem mi przez Opatrzność samą.
Wkrótce przepowiednie sternika sprawdzać się zaczęły, mgła tak gęsta obsiadła morze, iż z trudnością jedni drugich mogliśmy rozeznać na pokładzie statku. Wiatr zrywał się silny, a fale coraz większe szumiąc rozbijały się o boki łodzi, rzucając nią jak piłką i wdzierając się do jej wnętrza. Łódź pochyliła się pod ciężarem żagli, jak koń do biegu, i płynęła coraz szybciej w jakąś przestrzeń fantastyczną, podrzucana niewidzialnemi bałwanami, bo wszystko w koło straciło kształt i barwę pod uściskiem mgły.
Zbliżyłem się do Łucyi, szaty jej przesiąkłe były wilgocią, nie wiem czy zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, czy padła na nią trwoga tej godziny, bo twarz jej bladą była śmiertelnie, a ciało drżące. Usiadłem przy niej, okryłem ją płaszczem moim i przytuliłem do siebie w milczeniu; jak dziecię dała powodować sobą; znękana czy trwożna, potrzebowała wsparcia i szukała go we mnie instynktownie.