Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro więc, mówiłem rozpromieniony; ściskając jej dłoń gwałtownie, jutro tak jak dziś wypłyniemy tylko wszyscy razem i nie powrócim... Znam wyspiarza, który ztąd wydostać się pragnie, on nas przewiezie do lądu... Łódź puścim na fale i wszyscy będą nas mieli za utopionych. Człowieka przekupię, zabiorę z nami. Z Hamburga popłyniem do Ameryki i zginiemy wśród powodzi emigrantów; zmienimy nazwiska — żyć będziemy zamknięci w sobie społeczeństwo co goni naprzód, oglądać się nie będzie na ciche jednostki. To co posiadam wystarczy nam aż nadto. Odwagi chwila tylko, a przyszłość nasza. Nię lękaj się, świat szeroki, młodość silna, a cierpienie tak straszne.
Zatrzymałem się nagle, bo w oczach jej było zdziwienie, trwoga, żal i wszystko oprócz nadziei. Czar miłości mojej nad nią był bezsilny, uczułem to, i naraz gorączka ustała, spojrzałem przed siebie błędnym wzrokiem, jak ze snu zbudzony, nie rozumiejąc prawie jedynego wyrazu odpowiedzi na jej ustach, a tym wyrazem było imię Alinki. Chwilę stałem jeszcze na miejscu bez głosu i myśli — zimno jakieś wionęło od niej, objęło mi piersi i ścisnęło serce, jakby lodowatą dłonią; nie mogłem tchu uchwycić, i padłem martwy prawie przy jej stopach.
Gdym powrócił do zmysłów, głowa moja wsparta była na kolanach Łucyi, ręka jej spoczywała mi na piersi, rachując serca bicia, a nad czołem paliły się jej smutne oczy i na myśli padła mi senność dziwna, nie chciałem nic wiedzieć, nic przypominać sobie, lękałem się głosu każdego. Po moralnych wstrząśnieniach strasznych, po tylu dniach walki, niepokoju, przyszła chwila reakcyi i wyczerpania, byłem bezsilny i rozmarzony przy niej, pod jej wzrokiem.
— Co tobie pytała trwożna,
— Nic; nic, szepnąłem wpół nieprzytomnie, co znaczy jutro? komu ono zabłyśnie? czemu cień jego ma padać na dzisiejsze słońce, odbierz mi pamięć — daruj mi dzień ten,