Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie żadnej goryczy, znać łzy wypiły rumieniec jej lica, i natomiast ukoronowały jej młode czoło, majestatem cierpienia. Jednak nie było na jej ustach skargi, ni roztkliwienia, dziwny spokój wionął od tej kobiety, beznadziejny spokój rezygnacyi, dumnego poddania, ukrytej siły. Jam patrzał na nią nieruchomy, nigdy jeszcze twarz ludzka, nie wcieliła tak dokładnie marzeń moich, nie odpowiedziała kapryśnym zachceniom ideału. Może ukazała mi się ona w danej godzinie, może na wrażenia tej chwili składały się lata, może?... Ale któż postawi granicę podobnym pytaniom, kto na nie odpowie? Teraz los był rzucony, mogłem zamknąć, lub odwrócić oczy, twarz ta wyryła się w sercu moim, niestartym stygmatem...
Ona jednak nie domyślała się wcale uczuć wzbudzonych we mnie, nie odczuła płomiennego wejrzenia, które ją otaczało. U kolan jej, bawiło się dziecię, piękne nadziemską pięknością, istot skazanych na śmierć przedwczesną, i wzrok jej spoczywał na niem z taką miłością, że odgadłem, iż to było źródło jej życia, przyczyna radości i smutków. Dziecię, dziewczynka lat kilku zaledwie, była jak cień delikatna i wiotka, rysy jej przypominały matkę, ale patrząc na te oczy podkrążone, z długiemi czarnemi rzęsami, na twarzyczkę wychudłą, na blade usteczka, litość brała nad dzieckiem i nad matką, co na tak wątłej istocie oparła życie. To też oczy kobiety spoglądając na córkę, smutniały jeszcze i mgliły się łzami.
— Alinko moja, mówiła, tuląc jej główkę do kolan, a głos jej przechodził drżący, w ledwo słyszalne dźwięki, samo brzmienie jego już było pieszczotą.
Dziecię jednak śmiało się i swawoliło, nie pojmując ani niebezpieczeństwa, ani niepokoju co je otaczał, a śmiech niewinny odbijał dziwnie przy łzach drgających nad jego głową.
Dopełniała tę grupę, kobieta średnich lat i pospolitej choć poczciwej twarzy, ubranie jej wskazywało, że trzy-