Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z okien mieszkania mego, w górnem mieście, widziałem wijące się na dół wielkie wschody, dalej ciasne uliczki i wysokie domy, których dachy tuliły się pokornie do stóp skały, a dalej morze i zaspę, jak wielką żółtą plamę na jego powierzchni: a nad domem jeszcze; wybiegała wieżyczka z galeryą odkrytą, i ztamtąd, nic już nie krępowało wzroku, panowałem nad całą wyspą, mogłem zaglądać do sąsiednich domów, lub zwróciwszy się w inną stronę widziałem tylko morze i morze. Lubiłem tam siadać przy zachodzie słońca, szum fal i wiatru, dziwnie kołysał umysł, nieruchomy, rozmarzony, siedziałem tu nieraz długie godziny, wpatrując się w świat fantastyczny wyszły z wyobraźni mojej, co otaczał mnie, żył i drgał moim życiem; mewy i wielkie rybitwy, dotykały mnie nieraz skrzydłem w swoim locie i rzucały w koło mnie, w ponurem powietrzu swój krzyk złowrogi.
Tak mijały mi dnie niepostrzeżone, w jakimś stanie snu na jawie, aż wielka, moralna burza, której żywioły zbierały się od tak dawna, w ciszy serca mego wybuchła, uniosła mnie szalonym prądem, na przeciw marzeń bez granic, postawiła ciasne szranki najcodzienniejszych przeszkód, i rozbiła życie o niezwalczoną skałę niepodobieństwa.
Pamiętam jak dziś, dzień był parny, południowa burza wisiała w powietrzu, powlekając niebo ołowianym całunem, morze gładkie i bez piany, było w ciszy ciężkie, bezbarwne; atmosfera gorąca, dusiła piersi, odurzała umysł, rozemdliwała ciało.
Wszedłem na wieżę, i wsparłszy się na balustradzie, patrzyłem na ptastwo morskie zakreślające wielkie koła po nad wodami, na białe żagle rybackich łodzi dążące do brzegu, na świat, który za chwilę miał się rozdziczyć walką żywiołów — i myślałem — o czem? Ta chwila tak mi jest przytomną, że pamiętam nawet ulotne myśli moje. Myśla-