choć to szaleństwo i zbrodnia. Ty wiesz dobrze że to zbrodnia; zabrałeś mi jej serce, jej wiarę, jej pierścionek, morderco!...
Niepojętym fenomenem na widok pierścionka Lucyan jakąś intuicyą przypomniał sobie nagle słowa moje, wyrzeczone w chwili kiedy zrozumieć ich nie mógł. Te straszne wyrazy przywróciły mi przytomność.
— Lucyanie rzekłem z mocą, ty sam nie wiesz co mówisz. Ty temu sam nie wierzysz. Ja dla ciebie poświęciłem życie i szczęście; nie masz prawa mnie tak potępiać, powiem ci wszystko.
Ale Lucyan nie był już w stanie pojąć słów moich. Wpadł w paroksyzm zupełnego szału: złorzeczył mi, obrzucał obelgami, chciał biedz do Stasi, zrywał się z gorączkową siłą. Zaledwie utrzymać go mogłem. Głos jego i pasowanie się nasze zbudziło doktora.
— Ratuj go! zawołałem do wchodzącego, nie wiedząc sam co mówię, i wyciągając do niego ręce jak do zbawcy; ratuj go! jam go zabił! Dwa razy dzisiaj jestem mordercą!
Ale obawy moje były przesadzonemi. Paroksyzm przeszedł szybko, nastąpiła reakcya osłabienia. Lucyan opadł znowu na poduszki, wpół omdlały, wpół senny, a ja nie wiem dotąd, czy słowa moje, które tak nagle stanęły mu w pamięci, zostały lub nie w jego myśli, czy zbudzi się ze świadomością o nich. Jeżeli tak się stanie, opuszczę dom ten, obciążony przekleństwem, pogardą może tych których kocham, a którym serce swoje rzuciłem na pastwę, i jak ptak zraniony, ze złamanem skrzydłem, będę mógł zapóźno schronić się przy tobie. Jeśli nie, trzeba będzie kielich wypić aż do dna.
Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 097.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.