Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłości. Czy wolno nam myśleć, że żywi służą tu za igraszkę umarłym, że oni mieszać się mogą do życia naszego, do uczuć nawet? Nie, to być nie może! Inteligencya moja wzdryga się na podobne przypuszczenie; nie uznaję nad sobą władzy fatalizmu. Nie mogę oprzeć się wypadkom, ale myśli i czyny moje do mnie należą. A jednak, czy umiałem oprzeć się unoszącemu mnie prądowi? czy zaszedłem tam tylko, gdzie zajść chciałem? Jaka ręka kierowała nami wszystkiemi od dni kilku i krzyżowała losy nasze? Umysł mój upada pod ciężarem tych zapytań; ale niech będzie jak chce, czynem muszę na nie odpowiedzieć. Niech przeciw idei obowiązku stanie tutaj cały świat niewidzialny, nie wymyśli on gorszego piekła nad to, które goreje we mnie, i nie zwalczy niezłomnego postanowienia jakie uczyniłem.
Lucyan dopytywał się ciągle o Stasię, o wypadki zaszłe w czasie nieprzytomności jego. Teraz dopiero przypomniał sobie jej niebezpieczeństwo.
Doktór uspokoił go, opowiadając jakim sposobem wyratowałem ją cudem prawie. Opowiadał mu jej upór w pozostaniu przy nim, jej dziwną bezwładność, chorobliwą zmianę, trwogę jaką w nas obudziła i jak wreszcie ja jeden potrafiłem wyrwać ją z tego pokoju, przemocą prawie.
Słuchałem go machinalnie, aż Lucyan wyciągnął od mnie drżącą rękę.
— Jerzy, wyrzekł rozrzewnionym głosem, ty byłeś naszym dobrym aniołem. Stasia kochać cię musi jak brata.
Zadrżałem od stóp do głowy na te słowa; tego było już zanadto! Ale spotkałem oczy Lucyana, utkwione we mnie z wyrazem takiej wdzięczności i zaufania, iż zamiast wziąć jego rękę, rzuciłem mu się na piersi i uścisnąłem, przysięgając w duchu, że nie zdradzę nigdy tego serca.
Lekarz chciał przerwać koniecznie rozmowę, której lękał się dla chorego; ale nie było rady z jego uporem.