Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówionem nie zostało? A jednak czułem że doktór miał słuszność; patrząc na Stasię, widziałem że nie przesadzał. Dla tego też rzekłem po chwili milczenia, nie odpowiadając wprost na pytanie jego:
— Wczoraj ona sama przeszła przez wielkie niebezpieczeństwo; czyż przestrach nie mógł spowodować tego dziwnego stanu?
— Być może, odparł lekarz uważnie, być może; jednak mnie to dziwi. Znam jej odwagę męzką prawie; nie mogłem nigdy dopatrzeć przestrachu w tej bogatej i szlachetnej naturze. Ale nie wchodząc już w przyczynę, trzeba koniecznie przerwać ten stan odrętwienia. Pan musisz lepiej niż ja wiedzieć jakiem słowem trafić do niej można.
— Zostaw to pan mnie, rzekłem jakby przebudzony nagle myślą o jej niebezpieczeństwie, zrobię wszystko co zrobić można.
Rzuciłem się jak szalony w głąb’ ogrodu. Czułem że mi głowa pękała; ale napróżno od ludzi uciec chciałem, — i tu jak na przekorę, spotkałem Jana.
— Panie Jerzy, panie Jerzy! rzekł stary, wstrząsając głową z wyrzutem. A co, nie mówiłem że będzie nieszczęście? Pan winieneś wszystkiemu, pan poruszyłeś ten portret zaklęty.
W głowie mojej utkwiły dziwne pierwsze słowa jego: „winieneś wszystkiemu”. I spojrzałem na Jana osłupiałym wzrokiem.
— Nieszczęście! nieszczęście! mówił on dalej, i daj Boże, by się na jednem skończyło. Panienka nasza bardzo zmieniona, wyraźnie jak pan starosta przed śmiercią. Źle z nami, źle, panie Jerzy!
Więc świat cały sprzysiągł mi się jedno powtarzać i to właśnie co znajduje straszne echo w mojem sercu. Próżna sprzeczka z losem, Henryku; to czego nie chciałem, uczynić, stać się musi. Ster życia mego wyrwał mi się z ręki, kieruje nim fatalność jakaś.