że dojść do szaleństwa, że szaleństwo silniejszem być może od woli, którą tak dumnie zakreślałem mu granice.
Przedwczoraj, tak, zdaje mi się że to było przedwczoraj, bo trudno mi obrachować się z czasem, — wyjechałem ze Stasią i Lucyanem na zwykłą konną przejażdżkę. Stasia od rana była jakaś nieswoja, nawet Lucyan zauważył to i patrzył na nią z posępnym niepokojem. Łuk jej brwi ciemnych rysował się ściągnięty nad błyszczącemi oczyma; usta były przycięte; znać że w jej młodym duchu wrzała jakaś burza. Ze zwykłą śmiałością powodowała koniem.
— Panie Jerzy, wyrzekła urywanym głosem, równając się ze mną, ścigajmy się.
W tej chwili byłbym wypuścił konia i leciał za nią na oślep w nieskończoność, dobadując się przyczyny jej smutku; jednak odparłem niedbale prawie:
— Ścigaj się pani z Lucyanem, jestem zmęczony.
Stasia niecierpliwie wzruszyła ramionami.
— Wierzchowiec Lucyana, rzekła, nie może równać się z moją arabką; ale z pana karą klaczą nie mierzyłam się nigdy, bo nikt na niej dotąd dosiedzieć nie mógł.
I nie czekając odpowiedzi, uderzyła silnie kilka razy szpicruta swego konia, aż w arabce, przywykłej do łagodnej ręki, zagrała krew wschodnia: dała kilka szczupaków i puściła się naprzód jak strzała. Chcąc nie chcąc, popędziliśmy za nią, ale nie mogliśmy już jej doścignąć.
— Jerzy! zawołał Lucyan po chwili, a w głosie jego była trwoga niewysłowiona, Jerzy, koń ją unosi!
Lucyan miał słuszność: arabka z głową zadartą leciała naprzód na oślep, jak szalona. Utopiłem ostrogi w moim koniu, ale napróżno: przestrzeń między nami zwiększała się tylko, a tentent naszych kopyt podwajał jeszcze szybkość jej konia.
— Nie gońcie mnie, na miłość Boską! doleciał nas głos Stasi, a słowa jej ostatnie zginęły nam przestworzu.
Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 066.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.