Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaję siebie. Myślałam nad tem noc całą i nie mogę sobie dać rady.
Coś nakształt łezki zaświeciło na jej rzęsach, lecz nie dała stoczyć się jej na lice. Byłem w położeniu dziwnem. Cóż mogłem odpowiedzieć tej czystej istocie, która w prostocie serca zwracała się ku mnie, biorąc mnie za powiernika dziewiczych myśli, dziewiczej trwogi, niepojętej dla niej samej? Czy ona sądzi że ja jestem istotą z kamienia, że w piersi mojej także nie bije serce, nie mogą rozpłonąć żądze?... Nie, ona tego zrozumieć nie może, ja dla niej jestem starym przyjacielem, istotą bez płci i wieku, cieniem, obok którego świetniej wygląda piękny Lucyan. Udało mi się kilka myśli rzucić w jej główkę, podać jej radę w dobrej chwili i sądzi że znajdzie we mnie rozwiązanie tych nieschwyconych zagadek, jakie dziewczynie stawia serce w przeddzień ślubu.
— Czy pan gniewasz się na mnie? spytała z dziwną pokorą, nie odbierając odpowiedzi.
— Ja na panią? wyrzekłem, znać bardzo wyraziście, bo uśmiech wrócił na jej usta.
— A więc mów pan.
— Panno Stanisławo, myślę co ci mam odpowiedzieć i odpowiedzi nie znajduję wcale. Sądzę że Lucyan lepiej ci te pytania rozwiązać potrafi; on jeden może i powinien odgadnąć serce twoje.
— Lucjan? odparła kiwając głową, Lucyan, — nie, ja Lucyana o nic nie zapytam.
— Dlaczego?
— Bo, wyrzekła z uśmiechem, od niego nic nigdy dowiedzieć się nie mogę. Powie mi że jestem śliczną, cudowną, ukochaną, że wszystko co robię jest doskonałem, i to cała odpowiedź. Wzruszyła ramionami. Ja wolę być złajaną, dodała, patrząc mi w oczy; szczerość jest dla mnie dowodem przychylności i więcej jeszcze... dowodem szacunku.