Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem rozeszliśmy się wcześniej niż zwykle. Stasia była milcząca; panna Rozalja pod wpływem jeszcze mego opowiadania. Lucjan przyszedł do mego pokoju i rzucił się na sofę. Był jakiś rozmarzony i smutny prawie.
— Jerzy, zapytał po chwili milczenia, czy kochałeś ty kiedy?
— Nigdy dotąd, odparłem, czując nie wiem czemu, że rumieniec występował mi na twarz.
— Ale Lucyan nie zważał na to, on przed oczami miał postać Stasi.
— Szkoda, wyrzekł, bo pojąć nie możesz co to jest szczęście.
— I owszem, wszak widzę ciebie, odpowiedziałem z uśmiechem.
— Prawda, rzekł podnosząc na mnie swe pogodne oczy; nigdy nie mogłem na los się uskarżać, ale dziś, dziś doprawdy lękać się zaczynam, czy zanadto szczęśliwym nie jestem.
Słowa te, jakaś nieufność w przyszłość którą wyrażały, były zupełnie niezwykłe w jego ustach, zdradzały smutne myśli, dawniej leżące poza zakresem pojęć jego.
— Kochałem nieraz już, mówił dalej, jeżeli takie uczucie miłością nazwać można, ale nie przeczuwałem nawet tego co dziś czuję; kochałem zawsze bez niepokoju o jutro. Dziś przygniata mnie ogrom szczęścia i tłoczy jakaś trwoga tajemna, bo ja życia bez niej nie pojmuję wcale.
Lucyan był dziwnie rozmarzony w tej chwili, sam niepodobny do siebie. Nie umiałem znaleźć odpowiedzi na słowa jego, ale on nie zważał na to i mówił jakby sam do siebie:
— Od pierwszej chwili kiedym ją zobaczył, przestałem do siebie należeć; ta dziewczyna ma w rękach serce moje i mogłaby w nie wbijać szpilki gdyby chciała, a jabym i tak kochać ją musiał.