Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głosem, jakby lękała się by nas nie podsłuchali martwi świadkowie otaczający.
Ja sam, przejęty uroczystością jej głosu, zacząłem opowiadać swe marzenia z powagą, która w innej chwili wydałyby mi się doskonale śmieszną. A gdym mówił, marzenia te odnawiały się w mojej głowie, nabierały rzeczywistości i barwy.
— Śniło mi się, — mówiłem, — żem się znajdował tutaj w tej samej sali, tylko wyglądała ona strojnie i świątecznie. Pająki, obsadzone jarzącem światłem, spuszczały się z sufitu i jasnością napełniały salę; sprzęty te same, stały w tem samem miejscu, ale wszystko było lśniące i nowe. Przy trzaskającym ogniu kominka, wsparty ręką o gzyms marmurowy, stał mężczyzna w całym kwiecie młodości i piękna. Podobny był do panny Stanisławy i więcej niż podobny: była to ona sama, w męzkim, wytwornym stroju końca ośmnastego wieku. Włosy płowe, lekko przypudrowane, otaczały twarz jego świeżą, nacechowaną nieprzepartym wdziękiem, a nateraz płonącą jakimś ogniem niepewności czy oczekiwania; bo wzrok jego zwracał się co chwila ku drzwiom naprzeciw niego będącym. Do postaci jego, trochę zniewieściałéj, przypadał cudnie ubiór z niebieskiego atłasu, szyty srebrem, i biała kamizelka z ciężkiej materji, haftowana w drobne róże kolorowemi jedwabiami tak misternie, że zdawały się prawdziwe, a jednak bladły przy różach jego lica. Koronkowe mankiety spadały mu na rękę wytworną, pieszczoną, gdy raz wraz przesuwał nią po czole, jakby chcąc odpędzić jakąś myśl natrętną.
— To on, to on, widzę go! — szepnęła panna Rozalia.
— W końcu zaszeleściały jedwabie, drzwi się otworzyły i weszła kobieta, której tu widzę portret, — i wskazałem na obraz bladej dziewczyny. Ale nie była ona smutną, jak ją tu wymalowano. Rysy jej delikatne, ja-