Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj jej pokój, — rzekła półgłosem, — to przejdzie samo.
— Cóż jej jest? — pytał Lucyan. Czym ją obraził, czy słaba doprawdy?
— Czy pierwszy raz widzisz ją dzisiaj płaczącą bez przyczyny?
— Nie, ale ja łez jej znieść nie mogę.
Panna Rozalia uśmiechnęła się smutnie.
— Dziecko, — wyrzekła, — nigdy nie mów słów próżnych. Czy ty pojmujesz nawet wiele i co znieść można? Nie troszcz się o te łzy; Stasia skłonna do nich od dzieciństwa. Może to spuścizna przeszłych pokoleń; może to czego sama zrozumieć nie umie, a co schyla jej głowę, jak kwiat przed burzą. Twoją będzie rzeczą na przyszłość usuwać burze z jej życia i dać sierocemu sercu wiarę w szczęście.
Lucyan, zamiast odpowiedzi, podniósł do ust jej rękę, a ja mimowolnie spojrzałem na niego, zadając sobie pytanie, czy ten człowiek jest w stanie być komu tarczą w życiu. Panna Rozalia pochwyciła spojrzenie moje z bystrością niepokoju. Nie wiem czem zdobyłem sobie tak szybko rodzaj zaufania, bo zwróciła się ku mnie.
— Nie sądź pan Stasi, — rzekła, — z tej małej próbki, nie uważaj jej za dziecko nierozsądne. W tej dziewczynie są dziwne fenomena duchowe, które ja rozumiem, bo ją znam od kolebki, które Lucyan pojmuje, bo ją kocha, a które pan, człowiek myśli, myślą odgadnąć zdołasz.
Skłoniłem głowę zamiast odpowiedzi, ale panna Rozalia domagała się wyraźniejszej.
— Czy pan nie wierzysz, — pytała, — że są chwile w życiu, w których człowiek podlega dziwnym wpływom?
— Sądzę, pani, — odrzekłem, — że zawsze i wszędzie jesteśmy pod podwójnym wpływem: zewnętrznego świata i materyalnej istoty naszej. Są to konieczne warunki bytu. Ale....