Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz rozumiesz, że ten człowiek nie znosi zwłoki daremnej; jeżeli kocha i jest kochanym, nie traci chwil na opisywanie i rozpamiętywanie swego szczęścia, ale je pije pełną piersią. I oto dlaczego, po długiem milczeniu, które niepokoiłoby mnie, gdybym go znał miej dobrze, wzywa mnie kilku słowami, — bo wie że zawsze i wszędzie rachować na mnie może. Życie moje do niego należy. Wiesz jak nie cierpię słów próżnych i czczych uczuć; ale stosunek nasz wychodzi poza powszednie granice przyjaźni. Znamy się ze szkół jeszcze, od pierwszej młodości siadaliśmy na jednej ławce i stanowić musieliśmy dziwny kontrast. On piękny, wypieszczony, szczęśliwy; ja zamyślony, posępny, nawet zamknięty w sobie, jak każde dziecko nieszczęścia. Jemu szło wszystko łatwo, a mnie jak z kamienia, wszystko, nawet nauka, bo oprócz niej musiałem pracować na siebie. Brakowało mi czasu, książek, pomocy, a często i swobodnej myśli. Posiadałem matkę delikatną i wątłą, nieprzywykłą do pracy, a zmuszoną do niej położeniem obecnem, matkę, która mnie jednego miała na świecie, jak i ja ją jedną. Nie wiem jak inne, szczęśliwe dzieci kochają matki swoje; ale wiem, że cała siła uczuć moich zbiegła się na niej, żem ją kochał nieskończoną miłością sieroty. A widziałem jak w oczach moich gasła z niedostatku i pracy, i pojmowałem ile lat jeszcze czekać potrzeba, zanim stanę się człowiekiem. Pojmujesz łatwo, że trawiony tą myślą, nie miałem nigdy płochych lat dziecięctwa; zawcześnie umysł mój wszedł na poważną drogę; dojrzałem jak owoc zważony nieszczęściem.
Oddaję sobie zupełną sprawiedliwość: jestem posępny i szorstki, a kobiety znajdują mnie nudnym. Rzecz to nienagrodzona, bo brakło mi w pierwszej młodości ciepłego, ożywczego promienia szczęścia. Zrozumiałem wcześnie położenie swoje, nauczyłem się oceniać i obrachowywać świat i ludzi, i postanowiłem, bądź co bądź, zdobyć pracą i na-