Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

January zrozumiał szybko otrzymaną przewagę.
Nakształt poetycznych figur „Jerozolimy Wyzwolonej,“ Tankreda i Kloryndy, miłość ich była dotąd walką; z szalejącem sercem i zmąconą myślą wzajemnym obrazem, ranili się za każdem słowem. Teraz dopiero w przepaścistej głębi jego spojrzenia zabłysnęła iskra szczęścia, a iskra owa przetworzyła tę dumną, przewiędłą twarz, czyniąc ją napowrót młodą, łagodną, ufną, spokojną i nadając wdzięk niepojęty, którego brakło jej zawsze.
Patrzała na niego zachwycona, porwana.
A słowa jego stawały się coraz to bardziej stanowczemi, domagały się odpowiedzi, czytały ją w bladym uśmiechu, co rysował się na jej wargach, czytały ją w południowych oczach, przymglonych, płonących, a wlepionych w niego z takim wyrazem, z jakim patrzy się w błękit nieba, wśród rozdartych chmur w czasie burzy, w zbawczą gwiazdę światła wśród ciemności. Świat cały wydawał jej się teraz burzą, ciemnością, chaosem, — jedynem miejscem schronienia było jego serce.
— Heleno! — mówił tak cicho, iż słowa te dolatywały do niej, jak gorący szept miłosny, jak echo rozkochanej, płonącej natury. — Heleno! ty wiesz dobrze, że walki i cierpienia minęły, że my nie możemy rozstać się więcej. Ty należysz do mnie — do mnie tylko!
Opasał ją ramieniem.
— Chodź! tutaj dłużej zostać nie możemy!
Nie opierała mu się; wola jej była pokonaną. Podniósł ją z miękką przemocą. Chwiała się; bez jego ramienia nie byłaby zdolną kroku postąpić; świat cały krążył jej w oczach.
Zdaleka dochodził świst lokomotywy. January spojrzał na zegarek.