Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

On odczuł to zapewne, bo wyrzekł z miększym wyrazem:
— Jeśli chciałaś pani mówić ze mną stanowczo, zdala od ciekawych oczu, bez trwogi, przeszkody i świadków, jestem gotów słuchać wyroków twoich.
Chciała zaprzeczyć, że nie na to schroniła się tutaj, aby szukać z nim rozmowy, — nie mogła; on zaś mówił dalej:
— Jeżeli łudziłaś się pani myślą, że potrafisz pomiędzy mną, a sobą położyć przestrzeń, przychodzę rozwiać tę dziecinną nadzieję. Gdziekolwiek będziesz, ja tam znajdę się także. Nie zatrzymają mnie setki mil, jak nie zatrzymały mnie dzisiaj drobne trudności. Nie powinnaś o tem wątpić.
Te ostatnie słowa zwróciły jej przytomność.
— Więc to ma być prześladowanie! — zawołała.
W oczach jego zamigotała gwałtowna błyskawica.
— Heleno! Heleno! — zawołał — na co te próżne słowa. Gdyby serce twoje nie należało do mnie, wiesz dobrze, iż nie znalazłabyś mnie nigdy na drodze swojej; wiesz dobrze, iż choćbym miał skonać, odrzuciłbym kradzioną słodycz twej obecności.
Miał słuszność: pomimo woli swojej, czuła się tutaj współwinną, uczuciem, jeśli nie myślą.
Spoglądał na nią z niewysłowioną miękkością, do której była zdolną ta bogata natura; potem zbliżył się zwolna, nie zdejmując z niej tego spojrzenia, z pod którego magnetycznej władzy wyłamać się nie mogła, i zaczął snuć przed nią zamiary przyszłości, a głos jego brzmiał łagodny, jak pieszczota, jakby chciał zetrzeć ślady cierpienia z jej myśli, usunąć wątpliwości, walki, powrócić jej uśmiech na usta.
Groźne pytania, które stawały przed nią z całą mocą, przedstawiały się jemu także. Ale on miał odwagę zajrzeć