wio, czy ty wiesz? ja doszłam do tego, iż zazdroszczę ulicznicy, bo ona przynajmniej jest tem, czem się być wydaje.
Była chwila milczenia, jakby wszystkie rozumowania wyczerpane zostały ze stron obu.
— I cóż on na to, Heleno? — spytała Oktawia.
Helena podniosła nagłym ruchem schyloną głowę.
— Ja przecież nie wyznałam mu miłości mojej.
— Rozumiem: walczysz z nim i sama z sobą; tak być może, tak będzie czas jakiś. Nie łudź się jednak. Walczysz!... lecz walki podobne prędzej lub później porażką kończyć się muszą.
Nie przeczyła; czuła słuszność tych słów.
— Ja powiedziałam oddawna — wybuchnęła Oktawia — iż największem nieszczęściem na świecie jest miłość dwojga uczciwych ludzi, którym się kochać nie wolno.
Nie przeczyła znowu; nieszczęście to zaciążyło na niej całą siłą.
I znowu było pomiędzy niemi długie milczenie.
— Więc ty nie masz dla mnie innego słowa? — wyrzekła zwolna Helena, podnosząc się z miejsca.
— Gdybyś ty była inną kobietą, powiedziałabym ci: zwalcz samą siebie, zwycięż te miłość, zapomnij... Ty nie masz innej drogi.
Wstrząsnęła głową z głębokim wyrazem bezsilności.
— Alboż nie próbowałam! — zawołała z namiętnym odcieniem w głosie, w którym drgać się zdawały jeszcze echa tych bolesnych zapasów.
— I po co ja ci to mówię? — szepnęła Oktawia — alboż nie wyczerpałeś wszystkich sił, zanim przyszłaś tutaj?
I znowu była ponura cisza.
— Gdybyś miała do czynienia z innym człowiekiem...
— To i cóż? mów, Oktawio! mów!
Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 180.jpeg
Ta strona została skorygowana.