Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zebrała siły, próbowała owładnąć sobą i wydobyła ręce z jego uścisku. To nie było trudno: za pierwszem usiłowaniem z jej strony, uścisk jego się rozwiązał, on sam odstąpił od niej; ale ona pomimo to nie odzyskała swobody.
— Nie patrz pan na mnie w ten sposób! — zawołała, jakby spojrzenie jego gwałt jej zadawało.
Był posłuszny jej rozkazowi.
— To napróżno — wyrzekł tylko — pani wiesz dobrze, iż lękać się mnie nie potrzebujesz, nie możesz. Alboż ta konieczność, z którą usiłujesz walczyć daremnie, leży we mnie tylko? nie pani, ona jest w tobie także; miej odwagę zajrzeć do własnej piersi, znajdziesz ją tam.
Miał słuszność, uczuła to, choć przyznać nie chciała.
— I cóż ztąd? — zawołała gwałtownie; — choćby tak było nawet, ja potrafię zwalczyć siebie; wola moja stanie na straży myśli, na straży uczucia i nie dozwoli im się zbłąkać.
Milczał, był przygotowany na walkę, o zwycięztwie nie wątpił; a jednak walka z istotą ukochaną, jest to zawsze owa mistyczna walka z aniołem — wyczerpuje, zabija.
I po cóż ta kobieta jemu i sobie zadawała takie męczarnie? po co szarpała się z tą potęgą, którą on nazywał koniecznością, a która w końcu zapanować nad nią musiała? Czemu próbowała ona wyłamać się z pod jego władzy?
— Heleno! Heleno! — zawołał po raz pierwszy po imieniu — czy chcesz, bym jak dziecko błagał cię o litość? bo ty wiesz dobrze, iż kocham cię, jak dziecko, jak szaleniec.
Przenikała ją słodycz tych słów, któremi kłonił jej się pod stopy ten dumny człowiek, zwalczony. Takim nie widziała go nigdy. Jak w marzeniu, powracała jej do pamięci