Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

walkom, które wrzały w jej piersi. Ale jeśli on zdobył jej miłość, nieujęty pierwiastek, nad którym zapanować nie zdołała, nie zdobył jeszcze jej woli. Postanowiła bronić się tej ogarniającej potędze, i dlatego, po krótkiej chwili, podniosła czoło, jakby gotując się do walki, mierzyła się oko w oko z nieprzyjacielem.
— Szczęśliwy! — zawołała z namiętnym odcieniem głosu, zdradzającym ją, wypowiadającym posłuszeństwo, rwącym się jak zbytnio naciągnięta struna — to co byłoby szczęściem, może stać się rozpaczą.
— Dlaczego mi to pani mówisz — przerwał tak łagodnie a tak smutno, jakby cierpiał za nią i za siebie zarówno — odpowiedź tę przecież widzę wyraźnie w twoich oczach.
— Więc po cóż ją pan wywołujesz? — wyrzekła, łamiąc ręce bezmyślnym ruchem, pełnym bólu — po cóż to wszystko, po cóż męczarnie tej chwili.
Z łagodną przemocą pochwycił jej ręce.
— Czyż męczarnia ta nie ma swojej słodyczy?
Były to zuchwałe słowa, ale zaprzeczyć mu nie była zdolną; rozkosz mieszała się z boleścią do tego stopnia, że rozeznać ich nie mogła; usiłowała oderwać wzrok od jego oczu — one ogarniały ją, chwytały promienie jej wzroku, wpijały się w myśli, mąciły uczucia, — nie mogła.
A on mówił zwolna stłumionym głosem, którego każde brzmienie wpadało jej w ucho, jak wyrocznia nieodwołalnego fatum:
— Słowa pomiędzy nami są daremne, walka daremna. Po za odpowiedzią, jaką mi pani chcesz uczynić, ja czytam tę, którą uczynić mi musisz.
„Musisz“ — wyraz ten uderzył ją szorstkością swoją, powołał do rozpaczliwej obrony.