Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A on powtarzał uparcie:
— Niechaj mi pani zaprzeczy.
Była szalona pewność siebie w tych słowach, i budziła w niej chęć ukarania go za nią.
Ale on dodał, przechodząc nagle z gwałtownych do miękich tonów:
— Pani tego nie uczynisz, uczynić nie możesz, chociaż gniewasz się, żem cię śmiał odgadnąć.
— Jakim sposobem czytasz pan myśli moje?! — zawołała nagle, przerażona trafnością, z jaką formułował to, czego sama sobie nie wypowiedziała dokładnie.
Uśmiechnął się z łagodnością, nadającą uśmiechowi temu wdzięk nieprzeparty.
— Mógłbym odpowiedzieć, że myśli i uczucia pani łatwe są do odgadnięcia, byłby to przecież komunał bez żadnego znaczenia. Wolę powiedzieć, że ludzie są jedni dla drugich zrozumiali lub niepojęci, w miarę swych powinowactw moralnych, w miarę tego, czy spotykają się, lub nie, promienie ich myśli, i że pani moje równie odgadnąć możesz.
Tłumaczenie było proste. Nie wywierał na nią moralnego gwałtu, przyznawał jej prawo odwetu.
— A jeśli tak jest pomiędzy nami — mówił dalej January z łagodnym naciskiem — to przecież pani obrażać nie powinno.
— Powiedz mi pani, żem cię nie obraził — dodał po chwili — nie mógłbym rozstać się z panią, unosząc z sobą podobną trwogę.
Domagał się odpowiedzi dźwiękiem głosu, spojrzeniem, postawą całą, z tą pokorą pełną burz, która lada chwila w groźbę przemienić się może.
— Skoro pan odgadujesz, co ja myślę, nie potrzebu-