Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gotówem cię posądzić, że winna temu jedna z tych pięknych pań, o której mówiłeś wczoraj.
— Posądzaj mnie o co chcesz, nawet o ból głowy, spowodowany dymem i hałasem pożaru.
Tłumaczenie, zwłaszcza dane w tej formie, wydało się racyonalnem fejletoniście; nie nalegał więc, i widząc, że dnia tego nie usłyszy nawet żadnego paradoxu, usunął się czemprędzej.
January nawet nie obejrzał się za nim.
Nieco później nadszedł Ignaś, punktualny, jak zegarek. Pośrednictwa jego przestał potrzebować January, a teraz nie myślał zwierzać mu się z wypadków nocnych; odzyskał samego siebie; rozmarzenie, tęsknota, wszystkie te niezwykłe uczucia ustąpiły pod pozorami zwykłego szyderstwa i chłodu. Co myślał, co czuł lub zamierzał, zamknął w samym sobie.
Poczciwa i pogodna zwykle twarz Ignasia była zasępioną; pod letnim, narzuconym paltotem, widać było staranne wizytowe ubranie.
— I cóż? — wyrzekł — kazałeś mi przyjść, przyszedłem.
January wstrząsnął głową i wskazał mu przez okno ślady pożaru, zamykając się w dyplomatycznem milczeniu.
Twarz Ignasia wypogodziła się nagle.
— Ha! — wyrzekł, siadając naprzeciw Januarego, — chciałeś, żebym cię tam zaprowadził, nie mogłem ci odmówić; ale doprawdy, że to szczęśliwie się stało.
Nieokreślony uśmiech zarysował się na twarzy Januarego.
— Odkądże to nauczyłeś się tej groszowej moralności? Zapewne wykłada ci ją panna Jadwiga, we własnym interesie.
Ignaś wstrząsnął niechętnie głową.