Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że od chwili, w której widziała go, wybiegającego z objętego płomieniami domu, oddzielała ją jakaś przepaść, że niebezpieczeństwo zagrażało jeszcze jej samej i wszystkim tym, których kochała, że szukała przed niem obrony, i znaleźć nie mogła.

∗             ∗

Nazajutrz January spoglądał z okna swojego na ogród który był widownią scen nocnych. Wzruszenia i wypadki nie zostawiły na jego twarzy widocznego śladu, przeciwnie, zdawało się, że odzyskał zupełnie panowanie nad sobą. Jakie bądź określone położenie — akcya — działanie, przywracały mu pogodę. Siny dym jego cygara unosił się w górę, a on patrzał na ten cichy ogród, dziś przepełniony wonią spalenizny. Kwiaty były połamane, zdeptane trawniki, sprzęty powynoszone na prędce i zwalone na kupy, przedstawiały smutny obraz zniszczenia. Około zczernionej dymem werendy zwieszały się zwęglone łodygi dzikiego wina, co chwila za podmuchem wiatru rozlatujące się w popiół, a zamiast strojnych okien eleganckiego mieszkania, widniały popękane szyby i spalone ramy.
Ten smutny obraz przecież nie zdawał się bynajmniej czynić takiego wrażenia na Januarym; spoglądał nań ze spokojnością człowieka, przypatrującego się normalnemu biegowi wypadków, który się nie dziwi i nie smuci niemi, bo wie, iż one iść muszą wedle praw niezmiennych.
Wprawdzie, przypadek niejednokrotnie niweczy najlepiej osnute zamiary, ale w zamian też nieraz przynosi niespodzianą pomoc. January na przypadek żalić się nie mógł, okazał się on najdzielniejszym jego sprzymierzeńcem, tak dalece, iż pomimo wszystkich pesymistycznych teoryj, jakie