Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zakątku jego, na ławce, obwieszonej kaprifolium i powojem, January położył śpiącą Anielkę i posadził przy niej Lucyana.
Helena rzuciła się do dzieci, objęła je ramionami, przyciskała do piersi z szalonem uczuciem radości i trwogi, jak dobro ocalone. January mógł sądzić przez chwilę, że zapomniała o nim; chciał się oddalić; ale, wśród zamięszaszania i trwogi tej chwili, uczynić to było trudno. Wszyscy zajęci byli pożarem, ona mogła potrzebować czegośkolwiek. Został, gotowy na jej usługi, patrząc, jak dotykała miękich ciał dzieci i drżała, by nie znaleźć na nich śladów płomienia.
— Nie lękaj się, pani; — szepnął — przyszedłem w samą porę; dopiero zaczynały się palić firanki łóżeczek.
Szczegół ten wydał jej się strasznym; przebiegł ją dreszcz od stóp do głowy, jakby uczuła dotknięcie ognia. Teraz już spokojniej spojrzała na Januarego. Ten człowiek wydał jej się aniołem z nieba; gotowa była paść przed nim na kolana, całować kraj szaty. Być może, iż twarz jego nie była dla niej obcą zupełnie; być może, iż przypominała sobie niewyraźnie, że widziała ją już kiedyś. Ale cóż ją to obchodziło. Ten człowiek teraz zwał się dla niej zbawcą.
Teraz dopiero dostrzegła, że ubranie było na nim popalone, a ręce nawet nosiły ślady ognia.
— Pan jesteś zraniony! — zawołała, chwytając ostrożnie jego ręce i szukając, czemby opatrzyć je mogła.
Rzeczywiście, gasząc firanki, poparzył sobie ręce; to podnosiło jego heroizm, pasowało go na bohatera.
— Jest to tak małe sparzenie, iż nie warto o niem wspominać — odparł, bo w tej chwili te lekkie rany nie zdawały mu się zasługiwać na uwagę.
Ta drobna okoliczność przepełniła miarę jej uczuć, — January urósł w jej oczach na męczennika.
— Powiedz mi pan — zawołała z wybuchem — czy