Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pomimo wszystkiego, co mówił do Ignasia, czuł, iż przestał być panem swego losu, iż porywały go prądy, którym oprzeć się nie mógł, i prądy te niosły go nieubłaganie. Gdzie? Pytał daremnie. Chwilami zdawało mu się jeszcze, że trzyma ster swojej łodzi, ale było to tylko złudzenie, — miał dość inteligencyi, by to zrozumieć.
Na werendzie pogasły światła, zamknięto okiennice, cisza i ciemność zaległa ogród. Nie odezwała się namiętna pieśń Wagnera, ani żaden dźwięk, zdradzający, że drugie serce ludzkie biło niespokojne, otwierało się pragnieniom, czy żalom.
Przyszło mu na myśl, że to wszystko, co wyobrażał sobie, co słyszał wczoraj w tonach jej muzyki, mogło być złudzeniem tylko, i ogarnęło go zniechęcenie i smutek niewypowiedziany; a martwe przedmioty, jakby powolne fantazyi jego, zdawały się przybierać równie ponure kształty i harmonizować z usposobieniem.
Wśród bezksiężycowej i bezgwiazdnej nocy, wnętrze ogrodu stało się podobne do czarnej przepaści. Na niebie dusznem, zasnutem burzliwemi chmurami, rysowały się gdzieniegdzie ciemniejsze jeszcze sylwetki drzew, szumiących głucho, jakby wstrząsanych tajemniczym dreszczem.
January leniwo podniósł się ze swego miejsca i przeszedł parę razy po pokoju; godzina była bardzo późna, czuł jednak dobrze, iż napróżno szukałby spoczynku. Wszystkie jego tętna drgały, rozszalałe myśli wirowały w mózgu, niespokojne serce uderzało gwałtownie.
Powrócił do okna; czarne wnętrze ogrodu nęciło go, jak otchłań; spoglądał na ten dom, wznoszący się w głębi czarnej, także cichy i uśpiony.
Ostre szczyty dachu odrzynały się czarniejszym kolorem na burzliwem tle horyzontu, a chorągiewka, obsadzona