Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wśród ciszy nocy, dolatywały ich dźwięki swobodnej rozmowy, szczebiot dziecinny, wesoły głos męzki i rzadziej nierównie metaliczne brzmienie niewieściego głosu. A gdy brzmienie to słyszeć się dało, January pochylał się bezwiednie, jak dąb pod podmuchem wiatru, wstrzymując tchnienie, prosząc wzrokiem dalekich gwarów miejskich, i świegocących ptasząt, i nocnych motyli szeleszczących skrzydłami, o ciszę.
— January! — odezwał się Ignaś.
Zagadniony skinął niecierpliwie ręką na znak, by mu nie przerywał, nie przeszkadzał, słuchać czy patrzeć.
Ale Ignaś, nie zważając na to, powtórzył z akcentem niepokoju, niemal przestrachu:
— January!
I znowu nie odebrał odpowiedzi.
— January! — zawołał jeszcze raz, nie mogąc pohamować się dłużej, — to nie jest przecież kobieta, o której mi mówiłeś?
January zwrócił głowę ku niemu i, przy niepewnem świetle letniej nocy, dał mu ujrzeć na swojej twarzy wyraz, niewidziany dotąd. Rysy jego, zwykle twarde, ostre, napiętnowane szyderstwem, teraz były miękkie, łagodne; wzrok przymglony i błyszczący razem zdawał się otwierać głębie jego własnej istoty, i istotę drugich nawskróś przenikać.
— Dlaczego mnie o to pytasz? — wyrzekł tylko. — Jeśli kiedykolwiek twarz ludzka była zwierciadłem czystych, dumnych, nieskalanych uczuć, to twarz, którą mamy przed sobą. Jeśli kiedykolwiek wzrok był niezdolen do fałszu, usta do kłamstwa, to te oczy, te usta. A zresztą, gdyby nawet było inaczej, to i cóż ztąd? Ta kobieta budzi we mnie uczucia niepojęte. Owładnęła istnością moją całą, myślą, wolą. Świat mój zamknął się w tem oknie; wszędzie czuje się