Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i krzesła, które to sprzęty, służyły koleją za umywalnię, tualetę, stół jadalny, biurko i honorowe miejsce.
Nie było tu wcale owego bogactwa ksiąg, ani nawet uszanowania koniecznych potrzeb pracownika, jak u Januarego. Co najwięcej, kilka świeżych broszur, walających się po kątach, i arkusze zapisanego papieru świadczyły o zajęciach pana domu.
Skarbów, mogących znęcić złodzieja, było tu nie wiele; pomimo to, drzwi Emila były szczelnie zamknięte, i żaden dzwonek nie ułatwiał komunikacyi z wnętrzem mieszkania. Trzeba było stukać lub poruszać klamką.
Tak też uczynił January, ale zrazu usiłowania jego nie odnosiły żadnego skutku. Mieszkanie nie dawało innego znaku życia, prócz jakiegoś niezrozumiałego mruczenia, które można było bezpiecznie wziąć za chrapanie, gdyby nie południowa godzina.
Gdy jednak stukanie ponawiało się w sposób świadczący, iż oblegający nie myślał odstępować od swoich zamiarów, forteca, alias mieszkanie, zdecydowało się rozpocząć kroki obronne.
— Któż tam znów u djabła! — odezwał się głos, którego niezbyt czyste brzmienie, zdradzało jeszcze panowanie Morfeusza.
Mimo najlepszych chęci, nie można było wziąć tych słów za rozpoczęcie parlamentarnych układów. To też January z podwojoną energią dobijać się zaczął.
— Mówię ci, durniu, nie przeszkadzaj mi! — odezwał się głos z wewnątrz.
January, niezrażony tą apostrofą, kołatał.
— Cichoż bądź, u kroć sto tysięcy djabłów! — klął głos.
Ale ponieważ, pomimo tak głośne napomnienie, kołatanie nie ustawało, dało się słyszeć poruszenie ciała, prze-