Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziejskiej muzyki, co zdawała się śpiewać głośno pieśń, zaklętą w niektórych piersiach ludzkich.
Nagle doleciały go dźwięki ciche, niepewne, stłumione. Zatrzymał oddech na ustach. Ktoś grał na fortepianie pieśń o dawnych czasach z „Okrętu widma“.
Widocznie ktoś wygrywał ją z pamięci, bo nieraz melodya urywała się, błąkała — trzeba było powtarzać ją, i z fragmentów wspomnień odtwarzać całość pierwotną. Ale pamięć wykonawcy była wierną; żaden ton nie chybił i wkrótce z pod palców jego pieśń Wagnera zadźwięczała w całości.
Wzruszenie ogarnęło znowu Januarego, spotęgowane jeszcze powtórzeniem tych samych wrażeń.
Była to rzeczywiście pieśń o dawnych czasach; wypowiadała to wszystko, czego kiedykolwiek pożądał, wypowiadała tak wyraźnie, jakby tego słowa nawet uczynić nie potrafiły. Zdawało mu się, że te wszystkie dźwięki łączyły się w jeden akord wszechwładny, wszechpotężny, i że akord ten grzmiał w głębi jego jestestwa słowem życia, którego nie miał dotąd na ustach. Zdawało mu się, że słowo to powtarzała natura, rozkwitła barwami, rozmarzona wonią; że szeptały je róże, pochylone na kolczatych łodygach, śnieg białych płatków, spadający z akacyi, gorące podmuchy burzliwego wiatru, i promienie księżyca, przebijające łona chmur czarnych. Zdawało mu się, że słowo to dźwięczało w nim i w koło niego, i płynęło falą harmonii z drugiego serca, które biło unisono z jego sercem i szeptało razem z niem każdem przyśpieszonem tętnem: kochać... kochać... kochać.
Tak; on wiedział, z pod czyich rąk płynęły te namiętne dźwięki, i brała go szalona chęć odpowiedzieć jakimbądź sposobem, dać poznać: że był tak blizko; że on