Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

January upatrywał niezajętego miejsca, wreszcie ujrzał jedno puste krzesło, i rzuciwszy Ignasia, wsunął się pomiędzy słuchaczy.
Zmrok zapadał powoli, gazowe światła dopiero zapalano gdzieniegdzie, dla muzyki. W ogrodzie panował cień zupełny. Orkiestra grała cichą, rozmarzoną a namiętną pieśń z „Okrętu-widma“ Wagnera, jednę z tych pieśni, które tak rozkołyszą serce, że wydobędą z niego utajone myśli, zapomniane pragnienia, uczucia niewyznane; jednę z tych pieśni, co cisną tęsknotę do duszy, łzy do oczu, wyznanie na usta.
O kilka kroków od Januarego, kobieta, o południowych rysach, o lśniących czarnych warkoczach, siedziała zasłuchana, pochylona naprzód, jakby chwytała uchem dźwięki zaledwie słyszane, wiążące się w tak dziwaczną a cudną melodyę. Zrazu pogodne jej rysy, spojrzenie spokojne, zdradzały tylko wzrastające wzruszenie. Ale pieśń dźwięczała ciągle, targała nerwami i wpijała się w duszę, grała po sercu, i powoli rysy młodej kobiety traciły plastykę wyrazu. Harmonia wstrząsała nią, jak burza, wydobywając na jaw ukryte pierwiastki. Purpurowe usta rozchyliły się, jakby spragnione wrażeń, jakby chłonęła w piersi atmosferę burzliwą i nasycić się nią nie mogła. Różowe nozdrza drgały, jak u rasowego rumaka, gdy poczuje wszechwładne tchnienie samumu pustyni. Ciemna obwódka oczu nabiegła krwią; źrenice, zamiast spokojnego blasku, płonęły jak karbunkuły gorącem światłem, skąpane łzami, a pomimo łez gwałtowne, nieugaszone, podobne do greckiego ognia, palącego się pod wodą.
Orkiestra grała ciągle; smyczki przesuwały się po strunach lekko, namiętnie, łaskotliwie; melodya stawała się tak nikłą, jak zaledwie słyszane drżenie powietrza; a jednak