Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oh! idzie się do tylu miejsc.
— No, przecież gdzie się zbierają piękne kobiety... świat... wreszcie modne redakcye... chciałbym to raz zobaczyć.
— Gdybyś lubił muzykę, moglibyśmy pójść do Doliny Szwajcarskiej. Gra tam Bilse.
— Czyż ja nie lubię muzyki?... kto ci to powiedział, przeciwnie, lubię ją, lubię szalenie. Chodźmy do Szwajcarskiej Doliny.
Skierowali się więc obaj ku alejom.
Nie oni jedni dążyli w tę stronę. Po alejach, jak zwykle o tej godzinie, przesuwało się mnóstwo powozów pełnych kobiet, których letnie stroje przywodziły na myśl kwiaty różnobarwne; tłum pieszych, obwiany kurzem, potrącany i potrącający, cisnął się chodnikami, śpiesząc ku zieleni drzew ogrodów zamiejskich. Część powozów i pieszych zatrzymywała się w dolinie.
Letni salon Warszawy był przepełniony dnia tego; bezchmurne niebo zdawało się sprzyjać bezpiecznej zabawie. Harmonijne akordy rozbrzmiewały z orkiestrowej altany, gdy January z Ignasiem stanęli na tarasie i z po za kamiennej balustrady spojrzeli w dolinę, napełnioną słuchaczami.
Z każdą chwilą tłum się zwiększał, nowe gromadki ludzi zstępowały po wschodach i szukały sobie dogodnego miejsca. Stoliki wszystkie były zajęte, nawet miejsca bliższe orkiestrze, zajmowane tylko przez znawców i melomanów, nie przedstawiały zwykłej pustki. Koncert dnia tego interesował wyjątkowo.
Młodzi ludzie zeszli wreszcie i zmieszali się z tłumem. Bliżej wejścia przy stolikach panował gwar i ruch; tu gromadzili się bezmyślni słuchacze, szukający jedynie rozrywki, ludzie, którzy przyszli tutaj, jak przyszliby w każde inne miejsce, byle widzieć i być widzianymi.