Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc jak sądzisz? — zapytał — czy się ta moja rozprawa zupełnie na nic nie zda?
Teraz dopiero January zwrócił uwagę na jego zafrasowaną twarz.
— No, tego znowu nie powiedziałem — wyrzekł, wymawiając sobie, iż może jego rozstargnienie i zły humor miały tak fatalne dla biednego Ignasia następstwo.
Obadwaj zeszli na ulicę; tu Ignaś chciał się pożegnać.
— I gdzież idziesz? — zapytał January, z despotyzmem człowieka, przywykłego, by wszystko i wszyscy spełniali jego wolę.
— Trzeba zabrać się do innej roboty, skoro ta jest nic warta.
— Zaczekaj-że, nic tak pilnego.
— Obiecałem mojej redakcyi artykuł na jutro, artykuł być musi, — odparł Ignaś zdobywając się na tyle odwagi, by stawić czoło wszechwładztwu jego.
— No, no, nie uciekaj; pójdziemy razem, pogadamy o rozprawie, może się z niej da co zrobić. Nie ma nic nieznośniejszego, jak samemu iść na spacer.
Ignaś nie opierał się więcej.
— Jak chcesz — wyrzekł tylko — jeśli tego będzie potrzeba, to napiszę w nocy.
January nie zwrócił uwagi na te ostatnie słowa; może obchodziło go to nie wiele, czy Ignaś pisać będzie noc całą, może po prostu nie dosłyszał, co mówił, bo szedł naprzód dziwnie ożywiony, patrząc przed siebie wzrokiem człowieka, który nie jest pewny, gdzie się ma skierować.
— Gdzież pójdziemy? — zapytał Ignasia.
— Ja nie wiem; gdzie chcesz?
— Alboż ja wiem?... gdzie chodzi się zwykle w piękny wieczór letni.