Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wdzie na werendę, ale wyszły tylko dzieci z piastunką. Czy to z tego powodu, czy też, że rozprawa Ignasia niecierpliwiła go, January plasnął ustami, w sposób świadczący wyraźnie o niezadowoleniu.
— Czy i ten ustęp także wydaje ci się równie słabym? — spytał zniechęcony do reszty autor.
January spojrzał na niego, jakby się budził ze snu.
— Rzeczywiście — mruknął — komunały... No, ale czytaj dalej.
— To nie warto, — wyrzekł Ignaś, składając rękopis.
W tej chwili po za piastunką na werendzie ukazała się Helena. Była ubrana jak do wyjścia — dawała jakieś rozkazy piastunce.
— No czytaj, czytaj! — zawołał nagle January, — w ostatnim ustępie była myśl wcale dobra; przeczytaj ją jeszcze raz.
— Doprawdy? — zawołał Ignaś, — doprawdy ta myśl ci się podoba?
— Teraz idzie lepiej; ale czytaj, czytaj prędko.
Pokazało się na końcu, że cała rozprawa nie znalazła łaski u Januarego. Pojedyncze ustępy nie były złe zupełnie, całość jednak — całość zostawiała wiele bardzo do życzenia. Zaledwie zdołał jej wysłuchać; to wcale nie było tak, jak napisane być powinno. Był jakiś niespokojny, gorączkowy; zdania i słowa plątały mu się na ustach w ten sposób, że Ignaś nie mógł z nich wyciągnąć jasnego pojęcia, w czem chybił i co mu poprawić należało.
Gdy skończył, January pochwycił za kapelusz.
— Chodźmy się przejść — zawołał — postanowiłem teraz więcej wychodzić.
Ignaś za jego przykładem wziął kapelusz.