Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wało mu się w zupełności; za każdem głośniejszem stąpnięciem, występowały na jego fizyognomię charakterystyczne zmarszczki niezadowolenia i trwogi, ażeby nie przebudzić dziecka. Kiedy zaś doszedł do celu swej wędrówki i dostał się na dywan, rozesłany koło łóżeczka, uściskał żonę, objął ją wpół i oddał się swobodnie kontemplacyi śpiącej Anielki.
Widok ten nie wydał mu się mniej zachwycającym, niż Helenie, bo wyrzekł po chwili:
— Powinnabyś ją tak odmalować.
Ale kontemplacya pana Tytusa długą nie była; nie miał on bynajmniej marzącej natury, i powrócił do zwykłych spraw życia.
— Każ dodać jedno nakrycie — wyrzekł, zwracając się do żony — zaprosiłem jeszcze jednego gościa.
Gotowała się spełnić jego rozkaz, ale mąż ją zatrzymał.
— Z tego gościa nie będziesz może zadowoloną; spotkałem pana Karola, i tak jakoś się stało, że przyjdzie tu dzisiaj.
Rzeczywiście chmura przesunęła się po czole Heleny, ale tak lekka, że ledwie nazwać ją było można chmurą.
— O! — rzekła — to najmniejsza. Skoro ty go zapraszasz, skoro podoba się tobie...
— Cóż znowu! gdybym miał drzwi zamykać przed każdym twoim wielbicielem, dom nasz stałby pustkami. Alboż ja mogę być zazdrosnym, znając ciebie?
Uśmiechnęła się jasnym, prześlicznym uśmiechem, pochodzącym z głębi serca, harmonizującym ze spojrzeniem i pogodą twarzy.
— Masz słuszność — wyrzekła tylko z prostotą, opierając się na jego ramieniu.
W tej chwili rozmowę ich przerwał odgłos dzwonka, odzywającego się w przedpokoju.