Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja nie jestem tak chciwa, nie badam wartości, bo ta względną być może; ot, po prostu, poprzestaję na tem, gdy mi kto daje wszystko, co dać może.
Ale Oktawia nie zdawała się przekonaną tym argumentem.
— Ha! — szepnęła wreszcie — byleś była szczęśliwą, byleś była nią długo i zawsze. Powtarzam to sobie nieraz i wierzyłabym może. Ale przyszłość...
— Oh! przyszłość! — zawołała Helena — o nią jestem równie spokojną, jak o obecność.
Chciała przerwać rozmowę. Oktawia nie nalegała więcej.
Wiedziała, iż każdy rozumie szczęście po swojemu, każdy życie inaczej urządza. Pomiędzy nią a Heleną była przyjaźń szkolna, była sympatya i ciekawość, pobudzona różnicą charakterów. Te dwie kobiety wzajem dla siebie stanowiły problemat, nęciły i odpychały mocą kontrastów jawnych i analogij ukrytych. Przecież widywały się rzadko, i życiowa fala unosiła każdą z nich w inną stronę; myślały tylko niekiedy o sobie i rachowały na siebie zdaleka.
Po odejściu Oktawii, Helena pozostała zamyślona. Czyż rzeczywiście groziło jej niebezpieczeństwo jakie? czyż to życie, płynące tak jednostajnem, błogiem korytem, miało być zmącone gwoli szalonych marzeń lub nieokiełznanych namiętności?...
Położyła rękę na sercu, — serce to biło równo, spokojnie. Uśmiechnęła się sama z obaw własnych i z tego, że przed chwilą Oktawia potrafiła ją zatrwożyć. Ona, Helena, wzorowa matka i żona, ona, co stała tak wysoko w szacunku ludzkim, ona miałaby zboczyć z prostej drogi, poświęcić spokój, szczęście, dumę swoją wreszcie, dla jednej z tych płochych awantur, których odgłos, dochodząc do niej, budził wstręt i litość jedynie!