Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

życie, masz pewną sumę obowiązków i uczuć, po za które postanowiłaś nie wykraczać. Powiedziałaś sobie, iż rzeczywistość nigdy nie sprosta marzeniom, iż trzeba zastanawiać się nad tem, co posiadamy, nie nad tem, czego nam braknie... i odrzuciłaś wszystko, co za tę normę przechodzi. Czy nie tak?
— Tak jest. Tylko to, co posiadam, stanowi bardzo wiele, a to, czego mi brak, nic prawie.
— Nie będę sprzeczać się o słowa. „Nic prawie“ znaczy tak wiele, jak... wszystko, skoro chodzi o rzecz nieposiadaną. Nie sądź, bym cię nie rozumiała, bym ujmowała ci rozsądku, siły, panowania nad sobą. Tylko...
— Tylko co? nieznośną jesteś z temi półsłówkami! wszak widzisz, że cię słucham, i że twoje straszne przepowiednie nie przejmują mnie bynajmniej trwogą.
— Tem gorzej. Nie mówię na wiatr. Chciałabym ci być użyteczną; twój spokój przeraża mnie zawsze. Zdaje mi się, że ze wszystkich nieziszczonych marzeń zbiera się fala codzień groźniejsza, codzień podsycana, która w końcu porwie cię i uniesie, jak zwrotnikowy huragan.
— Nie lękaj się, jestem opatrzona dostatecznie balastem rozsądku i szczęścia.
— Gdyby szczęścia, Heleno, gdybyż szczęścia!
— Więc czegoż mi brakuje?! Czy nie mam ślicznych dzieci, ciszy domowej, męża wreszcie?...
— O! twój mąż! twój mąż kocha cię bezwątpienia! rzeczywiście, byłby trochę trudnym, gdyby ciebie nie kochał.
— Ja kocham go także, Oktawio!
— Bezwątpienia, bezwątpienia; ale widzisz, miłość bywa rozmaitej miary: ludzie mogą dawać całe mienie swoje, a jednego mienie będzie stanowić złoty pieniądz, drugiego miedziak, i jeśli się za złoto odbiera miedziaka...