Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zawołanie; są to studya w najwyższym stopniu bezwiedne, robią się wówczas tylko, gdy się najmniej o nich myśli. Miał-że szukać towarzystwa panny Jadwigi, lub jej podobnych? poddawać się konwencyonalnym zwyczajom świata, którego nie cierpiał z zasady? marnować czas drogi na wizyty i wieczory?
Wszystkie te problemata tłoczyły mu się do myśli, a jednocześnie w piersi budziły się pragnienia i żądze niewyraźne, nieokreślone, przecież potężne.
Pokój ten zdawał mu się dusznym. Poszedł do okna i otworzył je. Werenda była pusta.
Pochwycił kapelusz i wybiegł na miasto.
Był to dzień świąteczny. Tłumy strojne powracały z kościołów i śpieszyły ku Saskiemu Ogrodowi lub zamiejskim spacerom. Ludzie łączyli się w grupy, spotykali, tworzyli wesołe gromadki, szukając rozrywki po tygodniowych zatrudnieniach.
January spotkał Ignasia, który szedł obok panny Jadwigi i jej siostry, niosąc ich książki do nabożeństwa. Spotkał Konrada, ale ten był tak zajęty jakąś młodziutką blondynką, idącą pod opieką matki, że nie spostrzegł go nawet. Spotkał Ewarysta, — Ewaryst dzień ten zwykle przepędzał z matką, Leon z żoną, Seweryn także znajdował się w jakiemś liczniejszem zgromadzeniu niewieściem.
January był sam wśród tego całego miejskiego ruchu, którego nie podzielał, z którym nie łączyło go nic. Błąkał się bez celu po ulicach, gdy ujrzał Emila, idącego naprzeciw siebie.
Ale fejletonista, zamiast skwapliwie skorzystać ze spotkania, pozdrowił tylko Januarego i chciał iść dalej.
— Gdzież się tak śpieszysz ty także? — zagadnął go niecierpliwie ten ostatni.
Emil miał minę tajemniczą, dyskretnie tryumfującą, przechadzał się po trotoarze Krakowskiego Przedmieścia