Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ręką, kimby się mógł posłużyć, i poszedł do okna, próbując je czemś zasłonić.
Okno wychodziło na ogród, a raczej ogródek szczupły, mały, jak zwykle ogrody warszawskie, ale tak pełny kwiatów i woni, iż podobny był raczej cały do różnobarwnego dywanu, na którym, nakształt bukietów, wznosiły się strojne głowy róż.
January mieszkał na pierwszem piętrze; dość było otworzyć okno, by cała ich woń zapanowała w pokoju. Naprzeciwko okna, zaledwie oddzielona od niego szczupłą przestrzenią ogrodu, wznosiła się werenda, po której lekkich żelaznych filarach obwijały się ciemne bluszcze, tworząc girlandy zieleni, nakształt wdzięcznych ram dla rodzajowego obrazka, godnego pędzla artysty.
Na werendzie siedziała młoda kobieta, pochylona lekko nad dywanem, na którym bawiło się dwoje dzieci. Kobieta była piękna i uśmiechnięta; fałdy białej, lekkiej sukni rysowały kształty wytworne i wdzięczne; a głowa, której cały strój stanowiły ciężkie warkocze lśniących włosów, miała charakter powagi i słodyczy, niewinności i dumy, jaką arcymistrz niewieściego piękna, Rafael, nadać umiał niektórym Madonnom swoim.
Siedziała w niedbałej postawie, nie domyślając się, by kto na nią patrzał, pełna prostoty i spokoju, śledząc wzrokiem miłości ruchy chłopczyka, o czarnych, ognistych oczach, i znacznie młodszej dziewczynki, pełzającej po dywanie, której ptasi świergot i śmiechy urywane odbijały się na twarzy matczynej.
Chłopczyk mógł mieć lat pięć zaledwie i opiekował się wyraźnie młodszą siostrzyczką, poddając się dobrotliwie jej dziecinnym fantazyom, wspierając niepewne ruchy; ona czepiała go się, zapuszczała w pukle jego włosów tłuste