Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

By stwierdzić prawdę słów moich, dość spojrzeć na kobietę, bądź to na ulicy, bądź na scenie, bądź na kartkach książki... Wszędzie przedstawia się ona z całą sumą śmieszności i niedoborów, jakie wyrobiły w niej wieki faktycznego niewolnictwa i haremowego życia.
— O! haremowego życia! zapał unosi cię zbyt daleko — zawołał Ewaryst, który z kolei chciał także skorzystać coś z podnieconej werwy Januarego i usłyszeć dalszy rozwój tej idei, bo właśnie zabierał się pisać krytykę jakiegoś niewieściego dzieła, i chciał je zrąbać tym argumentem.
Konrad nie mówił nic, tylko gładził powoli długą brodę, potakując mu po cichu.
— Tak jest, haremowego — ciągnął dalej January, — nie cofam wcale słów moich; haremy są rozmaitego rodzaju, a te, których strzegą, zamiast rzezańców istotnych, rzezańcy umysłowi, te, których progi pod klątwą przestąpić nie wolno, są stokroć gorsze od zamkniętych na klucze i rygle, bo klucze i rygle łatwiej wyłamać, niż się od przesądów oswobodzić.
— Przez miłosierdzie — zawołał Konrad — January gotów zakochać się w odalisce.
— Odaliska, to jego ideał — wtrącił Emil, który bez wyrazu ideał obejść się nie mógł, jak nie mógł żyć bez natchnienia.
— January nie ma żadnego ideału — przerwał Konrad, z którego słownika znów wyraz ten był zupełnie wykluczony.
— Mylisz się — przerwał Ewaryst, — ideałem jego jest właśnie nie mieć żadnego ideału. Nieprawdaż, Ignasiu?
— Nie cierpię słów, które nic nie znaczą — wyrzekł znowu January — ale jeśli wam chodzi o mój gust, to