Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spełniła jego rozkaz machinalnie i powróciła na miejsce swoje.
— Matko! — szepnął — ja muszę zrobić ci pytanie.
Patrzała na niego osłupiałym wzrokiem.
— Ty musisz mi powiedzieć! — zaczął znowu.
Pytanie było trudne; usta się przed niem cofały, ona odgadnąć go nie była zdolną.
Lucyan pochwycił jej rękę i na serdecznym palcu szukał ślubnego pierścionka.
— Powiedz mi! — powtórzył znowu z wzrastającą mocą — że ty jesteś żoną jego.
Ręka, którą trzymał, zadrgała konwulsyjnie, ale usta milczały.
— Ja nie skonam spokojnie, póki mi nie odpowiesz; ja nie mogę wziąść z sobą tej wątpliwości do grobu!
Nie mogła odpowiedzieć, padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach; wymawiała tylko bezładne wyrazy o mężu, o rozwodzie, którego dostać nie mogła.
Nie pytał o więcej; rozumiał; głowa opadła mu na poduszki.
— Matko! matko! — szepnął — ja przez to umieram.
Tarzała się w prochu przy jego łóżku; łamała ręce, biła głową o ścianę, a suche oczy nie mogły znaleźć łzy, ani usta słowa żadnego.
On, wyczerpany wysileniem, przymknął powieki, krew broczyła mu wargi, zdawało się, że już kona.
Po chwili przecież otworzył oczy, szukał matki, ujrzał jej rozpacz i na twarzy tej, zmroczonej cieniami śmierci, zapanował miększy wyraz.
— Mamo! — zaledwie zdołał wyszeptać drżącemi usty.
Dosłyszała go i podniosła głowę.
— Mamo! — powtórzył cicho i miękko, jak zwykł