Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

January był przygotowany na wszystko, tylko nie na to. Słysząc ten straszny wyrok: „parę godzin życia“, uczuł, że mu się ziemia zpod stóp usuwa.
— Dlatego przynieśliśmy go tutaj! — tłumaczył doktor — chociaż mógł umrzeć w drodze. Chciał pożegnać matkę koniecznie. Mówił o siostrze.
O Januarym doktor nie wspomniał. Wszakże Lucyan był także synem jego ducha. Ale opuszczenia tego on nie miał czasu zauważyć. Są chwile, w których wielkie kontury życia zacierają wszelkie odcienia i drobiazgi, chwile, które pochłaniają indywidualne rysy. Wobec wieści, jaką odebrał, czyż mógł zastanawiać się nad frazesem doktora?
„Parę godzin życia!“ więc to miał być jedyny owoc bytu tej istoty, wypielęgnowanej miłością, karmionej nauką mędrców, otoczonej rozumnem staraniem, która wzrastała pod okiem jego, rozwijała się, pełna inteligencyi, szlachetności i wdzięku! On miał umrzeć, w chwili, gdy szranki życia otwierały się przed nim!
Teraz dopiero Ignaś i Konrad zbliżyli się do niego, teraz dopiero ich zauważył. W krótkich słowach uwiadomili go o fatalnych wypadkach. Jednej rzeczy tylko wytłumaczyć mu nie mogli: jakim sposobem Lucyan znalazł się w Warszawie.
January lękał się odgadnąć. Wypadki wikłały się wkoło niego i na przekor jemu. Fala nieszczęścia, nakształt wzbierającego morza, piętrzyła się coraz wyżej. Uczuł się zwyciężonym. Zrozumiał, że nieubłagane fatum ciążyło nad nim.
Patrzał na zemdlałego Lucyana suchem okiem, ale z tym wyrazem cierpienia, który urąga sam sobie i własnym bólom. Wpatrywał się w te zmienione rysy, które wkrótce zastygnąć miały, i zapytywał, czy ten bolesny wi-