Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 123.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jącym się na werandę, urządzonym, jak żałobna kaplica, wśród kirów, kwiatów i woni kadzideł, leżało martwe ciało Anielki.
Nie doczekała powrotu Lucyana, ani ziszczenia obietnicy, jaką jej uczynił. Umarła, cicha, cierpliwa, łagodna, jak żyła; tylko, zanim zamknęły się jej oczy, zwracały się często z niepocieszonym wyrazem ku stronie, z której spodziewała się brata i kogoś jeszcze.
W ogrodzie willi, w piękny słoneczny poranek, natura oddychała wonią i wdziękiem, kwiaty pachły operlone rosą, ptaki świegotały, fruwając po gałęziach, muszki i owady brzęczały wesoło, świat cały zdawał się urągać wiekuistym uśmiechem natury cierpieniom ludzkim, znikomości życia. Promienie słoneczne błąkały się po żałobnym pokoju, padały na twarz umarłej i czyniły złotemi sploty włosów, okrążających jej blade czoło. W blasku słonecznym migały czerwono płonące gromnice, kłębiły się błękitne dymy kadzielnic, nadając jakiś pozór ruchu martwym przedmiotom, kontrastujący z cichym spokojem śmierci.
Nieobecność Lucyana w chwili śmierci Anielki była niewytłumaczona; nasuwała straszne przypuszczenia. Gdzie był? Co zamierzał? Co robił? January wysłał telegram do pasierba; odpowiedziano mu z miejsca, gdzie rzekomo się udał, iż nie widziano go tam wcale. Wśród boleści, sprawionej śmiercią Anielki, musiał jeszcze tłumić własne obawy i mylić niepokój Heleny, której serce, śmiertelnie zbolałe, domagało się syna.
Były to dla niego straszne chwile. Jak tytan spiorunowany, walczył z nieodmiennym losem, z sercem własnem, a nadewszystko z rozpaczą kobiety ukochanej. Ten dumny, nieugięty szermierz życia, teraz czuł nad sobą zwycięzką potęgę.