Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie spierali się próżno o słowa. Ignaś wraz z Lucyanem udał się do jego mieszkania. Milczeli obadwa, powiedzieli sobie wszystko, co powiedzieć mogli; teraz miały przemawiać fakta.
Nie szło tutaj o czczą demonstracyę, o próżne zamienienie strzałów, o których wszyscy wiedzą z góry, że nieszkodliwemi będą. Lucyan czuł się obrażonym krwawo, śmiertelnie, i z niedbałością nienawiści rzucał swe życie na szalę, byle mieć na celu przeciwnika i mierzyć mu prosto w piersi.
Ignacy i Konrad zrozumieli to obadwaj, a wola młodego chłopca była tak stanowczą, powód walki takiej natury, że nie mogli mu się opierać. Karol nie miał wprawdzie tych samych przyczyn, co jego przeciwnik, by stawić ostre warunki; jednak obraza, wyrządzona mu, nie pozwalała na żadne ustępstwo. Być może, iż nie miał ochoty kłaść życia za dawne spory z Januarym, lub opłacać takim kosztem wątpliwy dowcip, okazany w opowiedzeniu jego miłosnej przygody. Ale w podobnych razach miał on taktykę, bardzo często udającą się w świecie: groźną postawą chciał pokryć istotną słabość charakteru, i zastraszyć nią przeciwnika, z którego miary nie umiał sobie zdać sprawy.
W takich okolicznościach, wszelkie łagodniejsze warunki okazały się niemożliwemi; sekundanci Lucyana zrozumieli to szybko. Obadwaj przeciwnicy czuli się zarówno obrażonymi, i okazywali jednakie chęci. Położenie rysowało się więc groźniej, niżeli przyjaciele Januarego nawet sądzić mogli w pierwszej chwili. Było ono tem groźniejszem dla Lucyana, że Karol był doskonałym szermierzem we władaniu rozmaitego rodzaju bronią. Rozbrajał najzawołańszych fechtmistrzów, z pistoletu zabijał jaskółki w locie.