Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakiś instynkt ostrzegł Lucyana, że nie powinien wyjawiać prawdziwego powodu swego pytania.
— Jeden z kolegów naszych — wyrzekł — wybiera się do Warszawy i prosił mię o jego adres.
Nie było to zupełnem kłamstwem; przecież, wymawiając je, mimowolnie spuścił oczy.
— A kto go tam wie, czy jest jeszcze w Warszawie; czy go licho nie poniosło dalej; — westchnęła — żeby mi choć to doniósł, żeby choć to jedno. Ale nic, nic i nic; ha! taki zacięty był od maleńkiego i takim pozostał.
Widocznie nie wiedziała nic więcej; widocznie pomiędzy matką a synem zerwały się stosunki serdeczne, jakie istniały dawniej. Przeszła tu jakaś burza rodzinna. Zrozumiał też i to także, że nie miał tu co robić dłużej.
Druty poruszały się gwałtownie, wargi zdawały się przycięte postanowieniem milczenia, a wzrok obejmował go niechętnem spojrzeniem.
Pożegnał się i wyszedł szybko, odebrawszy zaledwie wzajem lekkie skinienie głowy, w którem upatrywał słusznie, czy niesłusznie, jakiś lekceważący wyraz.
Powrócił do domu, utwierdzony w swoim zamiarze. Najtrudniej mu jednak było zmyślić jakiś powód, kilkodniowego choćby, wyjazdu.
W okolicznościach, w jakich się znajdował wobec choroby siostry, rozpaczy rodziców, o powód było trudno bardzo. Dawniej nieraz robił wycieczki do kolegów, odwiedzając ich wiejskie siedziby; a teraz...
To też kiedy oświadczył, że zamierza na dni kilka wyjechać, wymieniając pierwszą lepszą miejscowość, jaka mu na myśl przyszła, przejęło to bolesnem zdziwieniem Helenę, a January spojrzał na niego chłodno i poważnie, jak to czynił, ile razy mu się coś nie podobało. Powtórzył