Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

on kiedy zapyta o mnie, ty powiesz mu, że ja nie miałam do niego gniewu, ani żalu; że ja wierzyłam mu zawsze i że kochałam go aż do śmierci. Ty powiesz mu to, jak ja ci mówię w tej chwili.
Nie potrzebowała słów przyzwolenia, czuła, że zwyciężyła jego zawziętość; czytała w jego oczach, że wykona jej prośbę.
Była pomiędzy nimi chwila uroczystej ciszy, jak w dniach dzieciństwa; serca ich tuliły się jedno do drugiego, myśli biegły razem.
Przerwał ją szelest zbliżających się kroków. January nadchodził z Heleną.
— Nie mów im nic o tem — wyrzekła szybko, pochylając się ku niemu — dla ciebie jedynie nie chciałam mieć tajemnicy. Ty i ja, zdaje mi się, że to jedno. Po co ich zasmucać; życie i tak jest smutne. Spójrz na matkę; umierający się nie mylą, ona cierpiała, ona cierpi przynajmniej. Ty jesteś zdrowy i silny, ty nie zasmucisz jej tak, jak ja Lucyanie; nieprawdaż?
I, odrywając od niego spojrzenie, skierowała je do nadchodzących i uśmiechnęła się cierpliwie, łagodnie, jakby prosiła o przebaczenie za boleść, jaką im sprawiała chorobą.
Była to męka nie do opisania, patrzeć na to gasnące życie, na tę bujną, kwitnącą młodość, niszczoną zabójczą chorobą. Miałże dalej patrzeć na to bezczynnie? Obiecał siostrze, że przywiedzie jej Władysława; przywieść go jej musiał.
A przytem miał jakieś niewyraźne przeczucie, że nagły wyjazd jego łączył się z temi niepojętemi zjawiskami obojętności i oddalenia powszechnego, które dotykały tak dziwnie młodzieńczą dumę jego. Przyczyn pojmować nie mógł, ale mimo to cierpiał piekielnie.