Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ja jestem? Troską i cierpieniem dla was wszystkich. Życie moje przeszło jak sen, jak tchnienie wieczorne. A jednak, kiedy myślę nad sobą, to zdaje mi się, że ja także mogłam była być na coś przydatną; mogłam być przynajmniej dla jednego ludzkiego serca dźwignią, osłodą, tem, czem matka jest dla ojca. Ale może ja się łudzę bracie, może tak myśli każdy upadający w walce, a może jest to ostatnią pociechą zwyciężonych i smutnych. W takim razie nie odbieraj mi jej. Jestem zbyt biedną, by wysnuć sobie inną. Mnie już nic nie przyjdzie ze świata, świat ten znika mi z oczu coraz więcej; wszystko oddala się odemnie, jakbym patrzała na przedmioty przez szkła odwrotne; wszystko wydaje mi się takie małe, takie nędzne... wszystko, oprócz niego!
Mówiła, jakby sama do siebie; jakby raz wypowiedzieć chciała to, co przepełniało jej serce; rzucić to w jego pamięć i zostawić chociaż ten ślad swego istnienia, zanim zamilknie na wieki.
Słuchał ją z twarzą podpartą na dłoni, posępny jak noc. Łagodne uczucia jej nie znajdowały w nim oddźwięku, przeciwnie, budziły coraz namiętniejszy gniew przeciw sprawcy jej cierpień. Wyczytała to w jego spojrzeniu i zatrzymała się nagle.
— Lucyanie! — zawołała smutno bardzo — ja nie takim widzieć cię chciałam!
Próbował odwrócić głowę, ale poczuł na skroniach jej drobne rozpalone dłonie, które ze słodką przemocą zwróciły ją znów ku niej.
— O! Lucyanie, mam prośbę do ciebie; a ty odmówić mi nie możesz, bo to może będzie ostatnia moja prośba.
— Mów! tylko przez litość, nie żądaj niepodobieństwa.
— Lucyanie! Lucyanie! nie sądź go, abyś nie był są-