Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Potem — szepnęła dalej — stała się we mnie cisza wielka; złe myśli, złe uczucia minęły. I w miarę, jak siły moje były słabsze, stawałam się lepszą, sprawiedliwszą.
Spojrzała mu w oczy.
— Ty nie wierzysz, by to było sprawiedliwością mój bracie? Czemu? Widzisz! ja nie mogę zwątpić o nim, bo gdyby tak było, musiałabym zwątpić o wszystkiem, co dobre, co szlachetne! co wielkie! By tak postąpić, on musiał mieć przyczynę jakąś, której my nie znamy.
— Jaką?
— Jaką, bracie? Zadawałam sobie to pytanie przez całe dnie burzliwe; przez całe noce bezsenne, pytałam o to samej siebie i otaczającego świata i serca, które biło niespokojnie, szalenie. Może narzekałam, oburzałam się i ja także; aż przyszło mi na myśl, że nie mamy prawa potępiać tego wszystkiego, czego nie rozumiemy. Nieprawdaż?
Dopraszała się odpowiedzi, zgodnej z myślą swoją; doprosić się jej nie mogła.
— A potem — mówiła po chwili, zarumieniona cała — czyż on wiedział, że zostawił tutaj taką pustkę? ja przecież nie powiedziałam mu tego nigdy, nigdy!
— Powiedz mi Anielko, że go chcesz zobaczyć, a przywiodę ci go; przysięgam! choćbym miał szukać, nie wiem gdzie.
Jakiś ogień nadziei czy radości, zapalił się w jej oczach, ale zagasnął szybko.
— Nie! nie! on mógłby powrócić tutaj przez litość. A ja nie chcę litości jego za nic. A potem on taki dobry, on by mnie żałował: na co go zasmucać.
— Ty zawsze myślałaś o drugich, a nigdy o sobie, Anielko.
— Bo widzisz bracie, o mnie niema co myśleć. Czemże