Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tego zapomniał? — wyrzekła, spoglądając na niego trwożnemi oczyma.
Była w tych słowach błagalna pieszczota i dawny urok podniesiony do potęgi zbliżeniem się śmierci. Rozumiał ją; chciał zadosyćuczynić jej woli; jednak pomimo wszystkiego, nie był zdolny pomyśleć o człowieku, który prawdopodobnie był sprawcą jej śmierci. Daremnie walczył, by pokazać jej pogodne oblicze.
— Nie mogę! nie! — szepnął wreszcie — Anielko! żądaj czego chcesz!
Niebieskie oczy tkwiły ciągle smutnie wlepione w niego, a głos rozbrzmiewał cichy, drżący, łez pełny.
— Ja chciałabym tylko pomówić o nim z tobą, pomówić przyjaźnie.
— Przyjaźnie? a więc mów! kiedy tego żądasz; ja cię słuchać będę.
— Nie tak! nie tak Lucyanie! och! gdybyś ty tylko nachylił się ku mnie i wyszeptał to imię.
— Władysława?! — zawołał gwałtownie.
Przymknęła oczy, jakby samo brzmienie tego słowa sprawiało jej przyjemność, i tak zdawała się słuchać, aż ostatnie echo dźwięku skonało w powietrzu.
— Ty go nienawidzisz! ja wiem, że ty go nienawidzisz! — szepnęła znowu, patrząc mu w oczy.
Chciał coś mówić, ale ona skinęła ręką, żeby jej nie przerywał.
— Był czas, gdy ja oskarżałam go także; buntowałam się przeciw losowi, chciałam nienawidzieć go także; usiłowałam zapomnieć. Ale widzisz, ja zapomnieć nie mogłam!
Umilkła przez chwilę... Zaglądała w głąb pamięci, czy też nabierała sił do dalszej mowy, którą co chwila kaszel przerywał.