Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jam temu winna! jam winna! — szepnęła nieszczęśliwa kobieta, — to wieczny wyrzut mego życia!
— O! przesadzasz. Przyznaję, że pod twoim wpływem pan Tytus był bardzo porządnym człowiekiem, uchodził nawet za dość rozumnego; ale nie idzie za tem wcale, byś miała brać na siebie odpowiedzialność za złe, które podoba się komuś popełnić.
Rozumowania te jednak nie mogły jej uspokoić.
— Czy ją biorę, lub nie, odpowiedzialność ta cięży na mnie, przygniata mnie. We dnie i w nocy woła na mnie sumienie: „Co uczyniłaś z tem uczuciem, które się ku tobie zwracało? z sercem, co ci zaufało?“ Oktawio! ja nie byłam stworzoną do takich udręczeń! ja nie mogę znieść podobnej myśli!
Oktawia, pomimo tego, nie brała wcale do serca losu pana Tytusa; nierównie więcej dręczyły ją skutki, jakie powrót jego mógł mieć na los przyjaciółki.
— Ja lękam się więcej, — wyrzekła, — zemsty jego; ten człowiek powrócił tak nieprzejednany, jak był nim dawniej.
Helena pochyliła głowę, z pognębieniem widocznem.
— Jest w swojem prawie! — szepnęła. — Nie szemrałabym, nie skarżyłabym się na nic, gdyby tu szło o mnie jedną.
— Szczęściem w stanie, w jaki popadł, teraz świadectwo jego i głos ma małą wagę. Przecież zawsze... odnawia to dawne wspomnienia! January ma nieprzyjaciół... wiem o tem. Lepiej byłoby, gdyby można uzyskać jego milczenie.
— Alboż raz czyniliśmy mu propozycye różne; byliśmy gotowi przyjąć, jakieby tylko chciał warunki... Na próżno... odrzucił z góry wszelkie porozumienie.