Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czas obszedł się łaskawie z jej kapryśną pięknością i po kilkunastu latach była ona niemal tak świeżą, wdzięczną i strojną, jak wówczas, gdy dawała owe praktyczne i pełne światowej mądrości przestrogi Helenie, która usłuchać ich nie była zdolną. Snadź zapanowała nad życiem i burzliwemi prądami jego i nie doznała żadnej z tych namiętności, z tych tragicznych bólów, piętnujących twarz ludzką niestartym stygmatem.
Witała się z przyjaciółką ze swobodą i lekkością, nie wykluczającą bynajmniej serdeczności.
— Wiesz — mówiła, ściskając jej ręce i zasiadając w głębi kozetki w salonie, z wdziękiem nie opuszczającym jej nigdy, — cieszę się, że cię widzę; nawet, prawdę mówiąc, umyślnie urządziłam się w ten sposób, żeby tędy przejeżdżać i zobaczyć się z tobą.
Helena uśmiechnęła się niedowierzająco.
— A jednak mówiono mi już onegdaj, że cię widziano na ulicy — wyrzekła.
— Cóż chcesz! nie zawsze możemy robić, cobyśmy chcieli. Gdybym słuchała siebie...
— O! niby ty słuchasz kogo innego.
— Nie przeczę — odparła z uśmiechem Oktawia — nie kryłam się z tem nigdy przed tobą, iż staram się, by mi najmniej źle było na świecie. Ale wymaga to całej taktyki i dyplomacyi, której nieraz wiele poświęcić trzeba. Nie jestem tak jak ty, uparta, samowolna; płynę z prądem, moja droga... oh! inaczej... Ale ty jesteś szczęśliwa przynajmniej; szaleństwo wasze się udało.
— Filozofia twoja służy ci wybornie! — zawołała Helena, nie odpowiadając na jej wykrzyknik ostatni, — wyglądasz tak, jak gdybyśmy się wczoraj rozstały.
Pomimo tej pochwały, której przyświadczały wszystkie