Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pod naciskiem tej myśli pochyliła głowę.
— Uczyniłeś, coś mógł! — szepnęła — tylko cóż my możemy?
— Doprowadzisz mnie do ostateczności! — zawołał. — Więc cóż chcesz? cóż chcesz więcej?!
Milczała. Pytanie zdawało jej się daremnem. On jednak stawiał je poważnie.
— Czyż nie poddałem się wszystkim formom świata — zawołał — o ile to było w mojej mocy? czy dałem kiedykolwiek jakibądź powód powątpiewania o związku naszym? Jeśli nie przedstawiałem dowodów jego legalności, toć przecież dowodów podobnych nie przedstawia się zazwyczaj. Była to rzecz mojego i twojego sumienia, która nas tylko obchodzić była powinna.
Milczała ciągle, bo po cóż walczyć miała z utopiami jego? Miał, lub nie miał słuszności, w zasadzie to nie zmieniało położenia; tu nie chodziło bynajmniej o zapatrywanie się jednostki, ale o zapatrywanie się zbiorowe społeczeństwa, zwane sumieniem ogólnem, na które buntownicza jednostka właśnie najmniej jest zdolna wpłynąć.
A on mówił dalej z ponurem postanowieniem:
— Jeźli zresztą jesteśmy tutaj zbyt blisko przeszłości, jeśli pomiędzy nią a obecnością potrzeba położyć przestrzeń, gotów jestem raz jeszcze rzucić wszystko, zerwać węzły, które mnie tu łączą i gdzieś w nowym świecie szukać spokoju dla rodziny. Niech przepadną prace moje! drugi raz nie usłyszę z ust twoich wymówki; twoje dzieci będą, muszą być szczęśliwe!
Gotów był natychmiast wykonać to, co zamierzał. Był to zawsze człowiek gwałtownych namiętności i szybkich postanowień.
— Nie pojmuję biernej rezygnacyi, pokornego godze-