Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brami jego istności, sięgała wszystkich problematów intellektualnych, na których oparł gmach życia. I dla tego właśnie była mu nieznośną.
— Heleno! — zawołał.
I on, co nigdy dotąd nie cofnął się przed ostateczną konsekwencyą myśli, teraz, wobec nieszczęść, walących się na dom jego, stracił tę zuchwałą śmiałość. Poza konsekwencyą tą czuł przepaście. Zapytanie, jakie miał uczynić, skonało mu na ustach.
A ona mówiła dalej:
— Dziś przyszła chwila zadosyćuczynienia.
— Za cóż? za cóż? — wołał, jakby się nie chciał poddać sile okoliczności i próbował zaprzeczać ich nieubłaganej logice. — My mieliśmy prawo to uczynić.
Wstrząsnęła głową.
— I gdzież nas to doprowadziło? Gdybyśmy nawet potrafili oddzielić się zupełnie od społeczeństwa, świat zawsze znajdzie punkt słaby, gdzie nas dotknąć może. Mówiono mi to, ostrzegano; a ja nie wierzyłam. Ja wierzyłam tobie!
— Heleno! Heleno! jest to pierwszy wyrzut w twoich ustach. Czy ja nań zasłużyłem?
— Nie! nie! — zawołała — nieszczęście czyni mnie niesprawiedliwą!
— Nieszczęście dotyka nas oboje zarówno; powiedz: czy dzieci twoje nie były mojemi dziećmi? czy nie zastępowałem im ojca?
Miał słuszność. Obietnic swoich dotrzymywał, obowiązki przyjęte spełnił wiernie. Ale pierwszy raz także powoływał się na nie. I przyszło jej na myśl, że gdyby Anielka była pod opieką własnego ojca, choćby ojciec ten najmniej dbał o nią, nie spotkałaby jej dzisiejsza boleść.